Wywiad z Anną Halarewicz
5 lutego, 2019Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich ilustratorek mody. W branży nie ma osoby, która nie znałaby jej nazwiska i kreski. Anna Halarewicz to uznana artystka na całym świecie. Jej prace, przedstawiające postacie kobiece, zagościły na okładkach polskich i zagranicznych magazynów.
Inspirander: Dzień zaczynam od:
Ania Halarewicz: Obudzenia się.
Najbardziej w sobie lubię:
Perfekcjonizm.
Najbardziej cenię w innych:
Wzajemne szanowanie się.
Najbardziej wkurza mnie:
Spóźnianie się.
Rodzice nauczyli mnie:
Wielu bardzo dobrych rzeczy.
Czego boisz się najbardziej?
Że się spóźnię. Dzisiaj się spóźniłam i byłam cała chora.
Ulubione danie?
Kawa.
Ulubione kwiaty?
Amarylis.
Chętnie chodzę do:
Do kawiarni (śmiech).
Rozśmiesza mnie:
Mój kot.
Najpiękniejszy prezent jaki dostałam:
Jest wiele takich prezentów, ale bardzo często jest to prezent słowny.
Jakich wykonawców znajdziemy na Twojej playliście w telefonie?
Jest to bardzo szeroka playlista, teraz na przykład Niemen przeplata się z Czyżykiewiczem.
Co doprowadza Cię do płaczu?
Niemoc.
Skąd czerpiesz inspiracje? Czy Twoje prace to wyłącznie proces twórczej wyobraźni?
Po tylu latach malowania i obracania się w temacie mody, nawet gdy sama próbuję wyjść z tej „szufladki” to jest ona nadal inspiracją dla mnie, ale staram się nie trzymać mocno takiego przerysowywania mody. Dlatego inspiracją na pewno jest człowiek, który ją nosi, projektant i jego pomysł – to jest pierwsza myśl, ale przede wszystkim inspirują mnie kobiety.
Jaki jest styl Twojej pracy, częściej przypomina twórcze wybuchy czy zaplanowany proces?
To jest zaplanowany proces pełen wybuchów. Przede wszystkim w malarstwie i procesie twórczym ważne są dla mnie rozwijanie się oraz zmiana. Dlatego, kiedy czuję, że zaczynam sama siebie powielać, albo robić coś bardzo podobnego, to po prostu staram się zakończyć dany cykl i pójść dalej. Bardzo często te nowe kierunki właśnie poprzedzone są „wybuchem”. Dosłownie!
Postacie z Twoich prac to w zasadzie same kobiety – jakimi są bohaterkami?
Nie wiem czy one w ogóle są bohaterkami, często słyszę, że są jak femme fatale albo, że są to kobiety bardzo oniryczno-manieryczne. Na pewno są to postacie, w których każdy stara się doszukać podobieństwa; tu jest „ta” modelka, a tu „ta” aktorka, a w większości są postacie, które zupełnie nie mają kogoś przypominać. Raczej są zamyślone, w pewien sposób wyidealizowane. Często zdarzało mi się słyszeć pytania, dlaczego te kobiety są piękne, skoro obok zajmuję się przemijaniem, a tych postaci czas nie dotyka? Myślę że można to potraktować jako alegorię kobiety.
W Twojej twórczości przejawia się dużo odcieni szarości i czerni z kontrastowymi barwami czerwieni czy fioletów. Czy takie połączenia kolorów coś symbolizują? W jaki sposób zestawiasz ze sobą poszczególne odcienie?
Przekłada się to na kilkanaście lat pracy twórczej, gdzie na początku płótna były różowoczerwone z pomarańczami. Właściwie te tonacje kolorów zmieniały się co jeden cykl. Tak naprawdę w czasie malowania zaczynam odkrywać, ile w szarości, czy w odcieniach granatu jest tonów i przejść. To jest takie bogactwo kolorów, właściwie już jedna barwa rozbija mi obraz i robi krzyk, kontrast. Bardzo lubię zarówno kontrasty, jak i spokojne gradacje. Walczę z pojęciem, że szare i czarne zawsze oznacza smutek. Uwielbiam gamy kolorów z jednej rodziny.
Studiowałaś grafikę na wrocławskiej ASP, skąd i kiedy pojawił się pomysł ilustrowania mody?
Właściwie od początku drogi artystycznej jedno zaprzecza drugiemu. Nie będąc w liceum plastycznym, a w klasie o kierunku matematyczno-ekonomicznym zdecydowałam się zdawać na malarstwo. Dosyć szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie jest to kierunek dla mnie, że posługuję się kreską i myślę kreską, dlatego grafika stała się wyborem oczywistym. Gdzieś szybko pojawiła się również kobieta – przy tej lekkości kreski, przy rysowaniu postaci na żywo, to była zawsze moja najmocniejsza strona, rysunki modelki w 30 sekund, tam już ta kreska ma swoją manierę ilustracji mody. Pojawiły się pierwsze ilustracje do magazynów już nawet nieistniejących. Gdzieś po pewnym czasie ta łatka ilustracji mody przylgnęła i tak zostało. Chociaż w ostatnich pracach, jakby się przyjrzeć, modę znajdą tylko ci, którzy naprawdę się nią interesują. Zobaczą na przykład w detalu biżuterii, czy we włosach dany element z konkretnej kolekcji. Coraz mniej jest takich pełnych, dosłownych ilustracji mody.
Jak wspominasz tworzenie ilustracji do książki ,,Jak być Paryżanką w Polsce”?
Bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że to był czas chwilę po wystawie w Paryżu, po moim pobycie w tym mieście, po pięknej wystawie Diora. Styl paryski jest bardzo popularny, bardzo modny. Właściwie co sezon styl „na Paryżankę” nie wychodzi z mody. Jest ponadczasowy. Jednocześnie jakaś część mnie mówiła: „Jak być Paryżanką w Polsce? Bądźmy sobą u siebie!”- Jako ilustrator muszę często się troszkę nagiąć, żeby po prostu być dla kogoś narzędziem do przekazania jego myśli, ale projekt był przyjemny, zwłaszcza, że lubię bardzo taki styl ilustracji; postać lekkiej Paryżanki do akwareli i piórka jak najbardziej pasuje.
Gdzie odbyłby się Twój wymarzony wernisaż?
Nie zastanawiałam się nad tym gdzie, bo tak naprawdę każdy, który organizuję jest „tym najbardziej wymarzonym” w danym momencie i poświęcam mu bardzo wiele czasu. Teraz jesteśmy chwilę po dużej wystawie urodzinowej. Wystawa grudniowa zaczyna być planowana w sierpniu. Mogłabym sobie wymarzyć wernisaż w każdym miejscu na świecie, ale niezależnie od tego, czy jest on organizowany w Warszawie, Gdańsku, czy Wrocławiu przygotowania pochłaniają tyle czasu, że zawsze jest to ten wymarzony i najwspanialszy.
Najbliższe plany na przyszłość?
Troszkę odpocząć.
Dziękuję za rozmowę!
Opracowanie: Zuzanna Sierzputowska